sobota, 25 stycznia 2014

Paranormal cz. 5 i ostatnia

Jechaliśmy dosyć długo. Przez czarne szyby nic nie widziała. Mówili, że to dla mojego bezpieczeństwa nie mg wiedzieć, gdzie znajduje się Loża. Gdy wysiadłam ujrzałam gigantyczny budynek z czerwonej cegły.  Miał małe okna zakończone łukami.  Wielkie drzwi wejściowe. A nawet wieżę.  Przypominał zamek, mimo, że był bardzo unowocześniony.   Przy drzwiach był umieszczony domofon.  A przynajmniej tak powinnam myśleć. Nie było hasła na wejście, to czytnik linii papilarnych. Wszystko co wiedziałam  było ukrywane przede mną.
Korytarze były wielkie.  Co kawałek na ścianach wisiały portrety.  W głębi wiedziałam, że  znam te osoby.  Doskonale znałam tę drogę. Wiele razy jako dziecko chodziłam nimi. Wtedy to była tylko zabawa. Nie przypuszczałam co może się zdarzyć. 
Idąc oglądałam portrety. Zatrzymałam się widząc nowy.  Zamurowało mnie. Byłam na nim ja. Ja w sukni z XV wieku. Zaśmiałam się. Mieli bardzo dobrego malarza. Tylko czemu powieszono ten obraz tutaj ?  Szybko dogoniłam chłopaków. W końcu weszliśmy do Sali Tronowej.
Weszłam na podium i usiadłam na tronie króla. Odetchnęłam  po  męczącym marszu korytarzami.  Tron był od lat nieużywany.  Gierg nie lubił na nim siedzieć.  Uważa, że to tylko jego praca,  a nie styl życia.  Chłopacy nadal stali. Oni nie mogli usiąść , dopóki nie pojawi się Gierg.  Chyba trochę się go bali. Zerknęłam na zegarek na ręce. Zazwyczaj  czekaliśmy 2-3 minuty. Teraz już około 10. Zaczęłam się niepokoić.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem.  Spodziewałam się Gierg. To nie był on. To Traven. Natychmiast wstałam. Bash i Francis rzucili się w moją stronę, by mnie osłonić.  Traven wszedł spokojnym krokiem z uśmiechem na  ustach .  Był  wyraźnie zadowolony. W końcu dostał mnie.  Był to wysoki szatyn. Jego oczy były czerwone.  Gdyby nie oczy wyglądał na całkiem normalnego człowieka. Spodziewałam się zmutowanego potwora.
-Witaj Diano. Jestem wielce uradowany twoim przybyciem. Nareszcie mogę Cię poznać . Tylko szkoda, że twoi koledzy, tak bardzo zasłaniają mi  widok twojej pięknej twarzy. – jego głos był taki niski i hipnotyzujący.  Skinął ręką, a Bash i Marko nagle jakąś magiczną siłą zostali odsunięci ode mnie.  Przywarli do ściany, ich wargi ruszały się lecz nie wydobywali z siebie żadnego dźwięku.
Zrobiłam kilka kroków w tył. Zostałam sama, a on zbliżał się do mnie.
- Nie chcę żeby nam przeszkadzali.  – uśmiechnął się szyderczo.   Rozejrzałam się szukając  czyjejś  pomocy.  Nie znalazłam nikogo takiego.
- Czego ode mnie chcesz ? Gdzie  jest Traven ?- zapytałam
- Niczego szczególnego. Tylko twojej duszy. On nie chciał się zgodzić na ten plan więc musiał odejść.  – odpowiedział . Wskazał ręką na coś za mną. Odwróciłam się i ujrzałam  go.  A raczej jego część.  Na ziemi leżało jego ciało, a obok niego jego głowa. Jak mogłam tego nie zauważyć.  Zakrzyknęłam z bólu. Zatamowałam krzyk rękoma.  To niemożliwe.  Traven. Po policzkach popłynęły  mi strumienie łez.  To moja wina jak mogłam to tego dopuścić.  Odwróciłam się.  Ręce trzęsły mi się.  Straciłam kolejną osobę.  Skupiłam się na tym, aby uniemożliwić mu trzymanie Basha i Marko. Węzły natychmiast puściły.  Stałam się silniejsza. Silniejsza przez ból.
Chłopacy rzucili się na Travena z mieczami. Ten niewzruszony podniósł rękę i skierował na Francisa.  Miał zamiar go zabić.
- Ze mną się nie zadziera. – powiedział srogo, uniemożliwiając  mi i Bashowi poruszenie się.
Podniósł rękę sprawiając, że Marko uniósł się bezwładnie w powietrze. Zaczęłam krzyczeć. Błagać. Na marne. Już nie byłam w stanie opanować łez.  Traven uśmiechnął się i przekręcił rękę ku dołowi. Francis spadł na ziemię.  Zabił go. Skierowałam całą swą moc w kierunku Teavena. Przewrócił się, dzięki temu mogłam się ruszyć. Podbiegłam do niego i wyrzuciłam na niego swój cały ból i gniew.  Pod naporem takiej energii eksplodował. Zniknął. Bash uwolnił się . Podbiegłam do nieruchomego Marko. Położyłam na nim dłonie.  Płakałam mamrotając  coś po łacinie.  Zaklęcia przywracające życie. Coś musi zadziałać. Straciłam moc. Opadłam na niego bezsilnie. Wtuliłam się z zimne ciało. Bash ukląkł przy nim z drugiej strony. Nie mogłam stracić Marka. Nie teraz gdy już po wszystkim.
-Nie możesz nic zrobić. –powiedział Bash. Podniosłam się na te słowa. Jest jeszcze coś co mogę zrobić. 
-Kurwa nie możesz tego zrobić ! Diana ! –zakrzyknął  odczytując moje plany. Jako, iż miałam moc, mogę mieć jedno zaklęcie po stracie magii. Mogę przekazać moje życie komuś innemu.  Odsunęłam Basha. Krzyczał protestując.  Wszystko co się stało to moja wina. Muszę za to zapłacić.
-Przepraszam. –powiedziałam spoglądając na niego. Ułożyłam ręce na klatce piersiowej Marka wyrecytowałam słowa przepowiedni . Teraz rozumiałam ją doskonale. Wszystko się wyjaśniło.  Ból który odczuwałam był niczym w porównaniu do tego co czułam w sercu. Tak będzie lepiej. Czułam przyjemne ciepło, które przepływało  przez moje ręce wprost do serca Francisa. Powoli otworzył oczy. Udało się. Uśmiechnęłam się widząc go takiego . Ja opadłam z sił obok.

-Do zobaczenia- wyszeptałam  resztkami sił.  Zdążyłam zobaczyć jak Marko i Bash stoją nade mną. Marko wydarł się na Basha dlaczego pozwolił mi to zrobić. Zamknęłam powieki. Mogłam być spokojna. Teraz wszystko będzie dobrze. Nie było już żadnego bólu, żadnych zmartwień.

piątek, 3 stycznia 2014

Paranormal cz.4

Powoli otworzyłam oczy. Był już ranek. Ciepłe słoneczne światło wpadało przez okno. Podniosłam się i oparłam o drewnianą poręcz łóżka.  Siedziałam tak kilka sekund aż doszło do mnie, że nie jestem w swoim pokoju.  To pokój Basha. Przetarłam kilka razy oczy. To musi być sen.  Zaczęłam się wpatrywać w to co mam na sobie. Nie była to już kobaltowa sukienka, lecz błękitną koszula Basha.
-Brawo Kalina.-wyszeptałam chowając twarz w dłoniach. Starałam sobie przypomnieć  co dokładnie działo się wczorajszej nocy. Ostatnie co pamiętałam to tańczyłam.  Żeby chociaż Bash coś pamiętał. A na razie musiałam się przebrać. Wstałam z łóżka i ruszyłam do drzwi.  Zdziwiona za nimi nie ujrzałam korytarza, lecz łazienkę.  Nie byłam tutaj dawno, miałam prawo nie pamiętać.  Zostały jeszcze jedne. Delikatnie przekręciłam klamkę i wyjrzałam za nie. Odetchnęła z ulgą, gdy za nimi zobaczyłam zielone kolory. Starałam się iść jak najciszej. Przyśpieszyłam kroku mijając drzwi wejściowe.
-Dzień Dobry Śpiochu.-zatrzymałam się i odwróciłam. Bash rześki i uśmiechnięty przygotowywał śniadanie. Przerażało mnie, że był tak bardzo uśmiechnięty.  Przygotowywał omlet w toście. Pachniało tak pięknie.  Zdawało mi się, że od wieków nie czułam podobnie cudownego zapachu.
-Ślicznie wyglądasz z rana.-powiedział.  Zapewne miałam rozmazany makijaż i nieuczesane włosy. Wyglądałam tak jak każda kobieta po ciężkiej imprezie.
Rozejrzałam się szybko po mieszkaniu. Wyglądało jak po wybuchy bomby atomowej. Wszędzie leżały plastikowe kubeczki, ciastka, niedopałki papierosów.  Ogromny  bałagan delikatnie ujmując.
-Bash?-wydukałam  - Powiedź mi proszę, co się wczoraj działo.  Mam małe ubytki w pamięci.- powiedziałam siadając  przy blacie kuchennym. On podsunął mi talerz z pysznościami.  On sam postanowił mi się przyglądać.
-Zjedz.  Mam nadzieję, że będzie smakowało. Ja będę opowiadał. – oznajmił. Uśmiechnął się patrząc  jak smakuję.  Tost był nieziemsko dobry.  Nigdy nie jadłam  czegoś tak dobrego. Za owoce postanowiłam zabrać się za chwilkę.  Był  widocznie szczęśliwy, że mi smakuje. Przerażało mnie to, bo nadal nie pamiętałam wczorajszego dnia.
-Wczoraj wypiłaś bardzo, bardzo dużo. Jestem w szoku, że dałaś radę ustać na nogach.-zaśmiał się – niedługo potem, było coś około 3, ludzie się rozeszli, bo Tabaluga przylazła. -Był to moherowy beret z piętra niżej. Zawsze o wszystko się czepiała. Pewnie przeszkadzała jej muzyka. –Zostaliśmy  szóstkę.  Kentin,  Alexy, Jade, Nath, ty i ja. Rozłożyliśmy stół do pokera i graliśmy do 5. Powiem Ci, że bardzo dobrze Ci szło.  Potem któryś z chłopaków mocno Cię wpienił  i…. wciągnęli Cię w rozbieranego.-na te słowa  ponownie schowałam twarz w dłoniach.
Ale spokojnie, spokojnie. – próbował się pocieszyć. Podniosłam się i oczekiwałam na kolejny ciąg zdarzeń – Popełniłaś tylko jeden błąd, a byłaś w sukience, to przegrałaś.  Dalej nie było sensu grać, za bardzo gejowska gra wyszłaby. – A jednak udało mu się mnie pocieszyć, bo śmiałam się.
A jak to wyszło, że jestem w  twojej koszuli i spałam w twoim łóżku ?-zapytałam gdy opanował się.
-No tu już jest gorzej.-powiedział
-O Jezu…-tego się bałam.  Skrzywiłam się i zamknęłam oczy czekając  na ciąg dalszy. Usłyszałam tylko śmiech. Szatański śmiech.  Bash śmiał się jak szalony. Wkręcał mnie.
-A miałem Ci pozwolić paradować przed moimi znajomymi w bieliźnie?  A spałaś ze mną, bo u siebie znalazłaś pająka.  Krzykiem obudziłaś chyba pół dzielnicy.
-Jak możesz? –zawołałam oskarżycielsko rzucając w niego marchewką. W sekundę się opanował.
-Marchewką ? We mnie ? Zaraz zobaczysz, co to jest wojna. –powiedział niewiarygodnie niskim głosem. W chwilkę minął blat. Ja szybko ruszyłam do ucieczki. Złapał mnie przy fotelu.  No i wykorzystał moją słabość. Łaskotki.
-Nie!-krzyczałam .Nawet przez chwilę żadne z nas nie przestawało się śmiać. Starałam się uciekać, ale to nie przynosiło dużych efektów. Był za silny. Chwycił mnie w tali i podniósł.
-Uważaj. Tu gdzieś była potłuczona butelka. Jesteś na boso.-powiedział stawiając mnie na sofie. Chwyciłam fioletową poduszkę do obrony przed nim. Tak łatwo nie odpuściłby. I miałam rację.  
-„Łaskotki są jak gwałt tylko musisz się śmiać.”-zacytowałam broniąc się poduszką na prawo i lewo. On chwycił drugą. Widać nasza wojna przerodziła się w bitwę na poduszki. Z mojej ulatywało już pierze.  Zamierzyłam się do największego zamachu tej wojny. Widać było, że Bash też. Gdy nasze poduszki się zderzyły pękły. W powietrze rozbiły się setki piór. Były w różnych kolorach.
-Skąd pióra?-zawołał Bash łapiąc kilka . Byli cali w piórach, a one wciąż opadały na podłogę. Roześmialiśmy się oboje.
Bash, wlepił wzrok w coś za mną. Przestał się uśmiechać. Odwróciłam się.
-Cholera.-wyszeptałam. To był Marko. Wyglądał na rozwścieczonego.
-Co tu się kurwa stało ?!-wrzasnął. A jednak był wściekły.
-To moja wina. Jej to nie dotyczy. – zaczął Bash podchodząc do niego. Słysząc to szybko podeszłam do nich. Wiedziałam, że jeżeli Marko uzna za winnego Basha, to  nie będzie chciał go widzieć.
-Nie musisz się za mnie podkładać. To ja zorganizowałam imprezę. –powiedziałam szybko, żeby nie mógł mi przerwać.  Marko o ile to możliwe był w jeszcze gorszym stanie.
-Do cholery Kalina.-zawołał Bash. Popatrzyłam na niego.
-Nie możesz brać odpowiedzialności za to co zrobiłam.
-Po nim bym się jeszcze tego spodziewał, ale po tobie ? –wykrzyknął z wyrzutem Marko- Czy ty jesteś nieodpowiedzialna? Masz coś do wypełnienia! Trzymaj się planu  do cholery.
-Ja nieodpowiedzialna? To ty trzymasz mnie w klatce. Pozwól mi żyć! –zawołałam, gdy miał zamiar odejść. Bash odsunął się na bok. Domyślał, się czemu podstawiłam się za niego.
-Ja cię chronię ! Żyjesz. Czy tu kurwa piłaś? – powiedział, gdy zobaczył kubek po piwie z napisem „Diana-Kalina”
-Chronisz? Przez życiem. Nie. Ja tylko nie umieram. Tak piłam. Dla twojej wiadomości ;Nic z tym nie zrobisz…-urwałam .  Do Marka chyba powoli docierało.
-Myślisz, że nie znam przepowiedni?-zapytałam drążącym głosem- Wszyscy wokół jesteście dla mnie mili. Wszystko mi wybaczacie. Dlaczego ? Bo zginę.-po policzku spłynęła mi łza-„Niż wróg obróci się w pył, ty na wieki będziesz gnił.’’–zacytowałam fragment- Nim skończę 18 lat umrę. Pięknie co ? Na co mam czekać na pełnoletność, która nigdy nie nadejdzie.
Marko  stał bez ruchu wpatrując się w podłogę. Zerknęłam na Basha, tak jak się spodziewałam wiedział, że wiem.
-Nikt nie sądził, że wiem. Poza Bashem. –wydukałam. Marko spojrzał pustym wzrokiem na przyjaciela.
-Przepraszam. Ja tylko chcę być szczęśliwa. Tak długo jak jest to mi dane. – Poklepałam Marko po ramieniu i minęłam do kierując  się do swojego pokoju. Zatrzymałam się przy Bashu.
-Gdzie jest ten pająk?-wyszeptałam. Uśmiechnął się.
-Już go nie ma jeszcze wczoraj go zabrałem. –odpowiedział.
-Dlaczego jesteś w męskiej koszuli ? –zapytał Marko za moimi plecami. Tak bardzo mi chciałam mu tego tłumaczyć. Na szczęście Bash  wyręczył mnie.
-Chodź ja Ci to wytłumaczę. –zabrał go do kuchni.  W moim pokoju panował nieskazitelny porządek. Miałam wrażenie, że było czyściej niż wcześniej.  Zebrałam potrzebne mi kosmetyki, ubrania, biżuterię.  Wszystko czego potrzebowałam, do ogarnięcia swojego wyglądu. Weszłam do łazienki . Mimowolnie zaczęłam krzyczeć. Upuściłam wszystko co trzymałam. Ręce mi się trzęsły. Widok lustra był przerażający.  Był na nim napis. „Zaufanie-Śmierć” . Był on napisany krwią. Cała umywalka, była w niej.  Do łazienki wpadł Bash z Markiem.
-Fuck.-skomentował Marko. Podszedł do lustra i zaczął to badać. Bash podszedł do mnie i odwrócił mnie od tego widoku. Zamknęłam oczy, żeby wymazać to z pamięci. Szybko pozbierał moje rzeczy i wyprowadził  mnie z łazienki.
-Spokojnie. –jego głos był tak bardzo kojący – Zabiorę Cię do mojej łazienki. Tam będzie lepiej. Obiecuję. – Miał rację. W jego łazience panował beż i czerwień. Była czysta i przestrzenna. Zostawił mnie samą.  Doszłam do siebie dopiero pod gorącym prysznicem.  Gdy już byłam gotowa i w końcu wyglądałam jak człowiek. Byłam gotowa wyjść. Spędziłam tam jakieś 2 godziny. W większości siedząc w przyjemnie gorącej wodzie przemyślając co się stało. Zastałam ich w kuchni. Szeptali coś. Gdy weszłam, przestali. Oboje wstali. Marko szturchnął Basha.
-Będziemy musieli jechać do Loży. Jak się czujesz? –zapytał . Szczerze się uśmiechnęłam.
-Dobrze. To i tak były moje najlepsze 48 godzin życia. – oznajmiłam.

Zabrałam torebkę,  ubrałam czerwone trampki, które pasowały do czarnych przylegających spodni i czerwonego luźnego t-shirtu.  Przed domem czekała czarna limuzyna, która zabrała nas do Loży.


Komentujcie, co o tym sądzicie ;)

Paranormal cz.3

Godzina imprezy zbliżała się nieubłagalnie. Postanowiłam w końcu się przygotować. Zakręciłam loki, umalowałam się i przebrałam. Już nie miałam ochoty na tą całą szopkę. Usiadłam w kuchni.  Podkradłam kilka ciastek z miski i podjadałam je.  Nie minęło kilka minut, a do kuchni wszedł Bash. Miał na sobie niebieską koszulę w kratę i szare spodnie.  Wyglądał w tym całkiem  całkiem.  Zatrzymał się i wlepił we mnie wzrok.
-Co jest ? Aż tak źle wyglądam ?-zapytałam zmartwiona.  Uśmiechnął się rozbawiony moimi pytaniami.
-Wręcz przeciwnie. Wyglądasz bardzo ładnie.-odpowiedział po chwili.
-No to czas na zabawę. –powiedziałam, gdy w mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk domofonu. Bash odebrał i wpuścił przybyłych.  Goście schodzili się bardzo szybko. Wchodzili dużymi grupami. Ja z nad kuchennego blatu przeniosłam się na wygodny fotel. Siedziałam z kieliszkiem wina i  obserwowałam jak Bash otwierał drzwi i witał się z gośćmi. Nie spodziewałam się, że był aż tak towarzyski.  Postanowiłam mu pomóc, bo przy drzwiach zrobiło się zbyt tłoczno. Nim  przebiłam się przez tłum ludzi, Bash witał już 4 wysokich panów.  Zamilkli gdy podeszłam  do nich. Uśmiechali się jak psychicznie chorzy.
-To jest Kentin, Nathaniel, Jade i Alexy. Moi przyjaciele.-oznajmił Bash. Każdy z nich na swoje imię podał mi rękę i serdecznie się uśmiechnął. Starałam się zapamiętać każdą z twarzy, ale po alkoholu, który wypiłam i wypiję, może być z tym problem.
-A to jest Diana. Już wam o niej wspominałem. – dodał wskazują na mnie.  Wysoki blondyn, Nathaniel, odchrząknął. Kilku zaśmiało się.
-Wspominałeś ! Czasami nawija o tobie, że aż…-wypalił Kentin. Czarne włosy opadły mi na czoło, gdy oberwał z łokcia od Jade.
-Zamknij się debilu.-wysyczał mu Jade. Reszta wybuchła śmiechem. Roześmiałam się mimowolnie. Przy nich nie sposób być poważną.
Zerknęłam na Basha. Ten był niezwykle radosny. Jednak widziałam na jego twarzy zażenowanie i nutkę wściekłości.
-Dobra. Życzę udanej imprezy .- zwróciłam się do przyjaciół Basha. Oni szybko się rozeszli.
-Masz bardzo fajnych kolegów.-Naprawdę byli fajni. Nie tylko z wyglądu. 

-Wiem. Ciężko teraz znaleźć tak dobrych poddanych.  Zabaw się. –odpowiedział po chwili i odszedł. Jego ostatnie zdanie bardziej zabrzmiało jak rozkaz.  Miałam zamiar je wypełnić. Tylko nie na trzeźwo. Zrobiłam sobie kilka drinków.  Całkowicie nie miałam pojęcia co z czym mieszam, ale było mi to obojętne. I tak smakowało obrzydliwie. Nie cierpiałam teko smaku. Mimo tylko on pozwalał mi zapomnieć o moim porażająco interesującym życiu.  W końcu byłam na tyle pewna żeby wejść do tłumu tańczących. Świat stał się piękniejszy. Muzyka głośniejsza.  Moje wszystkie zmartwienia odeszły. Jednak polubię ten magiczny nektar. Nawet nie wiem z iloma osobami tańczyłam.  Podeszłam do barmana, który nie wiadomo skąd się pojawił. Zamówiłam jeszcze kilka drinków.  Spojrzał na mnie krzywo, pewnie dlatego, że nie do końca byłam pełnoletnia. Ahh..te 17 lat. Po chwili zastanowienia, dał mi to co zamówiłam. 

sobota, 28 grudnia 2013

Paranormal cz.2

Gdy wróciłam do domu z zakupów  Marka już nie było. Opadłam zmęczona i obciążona kilkunastoma reklamówkami na sofę w salonie.  Znowu mnie poniosło.  Miałam kupić tylko sukienkę. Owszem kupiłam piękną koronkową kobaltową rozkloszowaną, ale musiałam do niej dokupić buty, torebkę, kamizelkę i biżuterię.  Jak Marko zobaczy rejestr karty kredytowej to będzie wściekły. Przynajmniej zginę w przepięknej stylizacji.  Po drodze kupiłam jeszcze balony, kubki, talerzyki  i kilka rzeczy przydatnych na imprezę. Wszystko ułożyłam na stole w kuchni , a ubrania zaniosłam do garderoby. Znalazłam różnego rodzaju światła dyskotekowe. Musiały zostać po poprzednich właścicielach.  Porozwieszałam ozdoby. Pochowałam do szafek drogocenne, delikatne lub ważne przedmioty, po czym zamknęłam je na klucz.  Poprzestawiałam meble, aby było więcej miejsca na parkiet.  Niepotrzebne i zawadzające meble przeniosłam i ustawiałam w mojej garderobie. Mogłam tam schować wszystko. Była wręcz ogromna, ale tez nikt nie miał tam wstępu prócz mnie.  Marko i Bash byli tam ostatni raz podczas remontu przy przeprowadzce. To było miejsce, w którym mogłam być sobą. Moja bezpieczna kryjówka. Rozejrzałam się z dumą po mieszkaniu wyglądało wręcz idealnie. Usłyszałam trzask kluczy w drzwiach. Bash wszedł obładowany reklamówkami. Zakupił napoje nie tylko te bez procentowe. Tych procentowych było chyba więcej. Miał też  paczki z przekąskami.  Rozłożył wszystko na stole kuchennym który jeszcze chwilkę temu był w nie ogarniętych dekoracjach.
-Tak mało ?-zapytałam w wyrzutem.
-To dopiero początek. Resztę mam w samochodzie. Zaraz…-urwał rozglądając się po mieszkaniu-No to robi wrażenie! –zawołał. Ucieszyłam się. Jeżeli jemu się podoba to będzie świetnie.  Wzięłam się za grupowanie zakupów, a Bash przynosił kolejne porcje. Uzbierało się tego całkiem spoko. Bash odetchnął głęboko gdy przyniósł ostatnią  część.
-O mój Boże !-zawołałam, gdy zobaczyłam zegar. Zostały  tylko 2 godziny, a ja nadal nie byłam gotowa.-Musze się ogarnąć . - wyjaśniłam szybko.
Nim zdążyłam wbiec  do pokoju, w salonie rozbrzmiał dźwięk dzwonka telefonicznego. Zatrzymałam się.  Podniosłam słuchawkę. W słuchawce panowała cisza.
-Halo?-odezwałam się. Słyszałam szmery i kogoś ciężko oddychającego.  Po chwili usłyszałam niski męski głos. 
-Nie pozwól  jej wylecieć.  Jeżeli to zrobi zginie…-ten głos mnie przerażał, a zarazem wiedziałam, że był dla mnie bezpieczny.
-Co ?! Kim jesteś ?! Dlaczego jesteś tego tak pewien ?! –przerwałam mu, krzycząc do słuchawki.  Bash podszedł   i  przyłożył ucho  blisko słuchawki, aby mógł usłyszeć.
-To kim jestem jest nieistotne. Nie jestem twoim wrogiem.  Masz ich już zbyt wielu.  On wie o niej. Jeżeli naprawdę Ci na niej zależy nie pozwól jej, aby przyleciała. Zaufaj mi.
-Jak mogę Ci zaufać? –zapytałam drżącym głosem, lecz w słuchawce usłyszałam już tylko pusty sygnał. Rozłączył się. Wiedział o Travenie,  wiedział o Anne. Podniosłam wzrok i spojrzałam na Basha.
-Myślisz, że on mówił prawdę ?-zapytałam. Mój głos wciąż był rozdygotany. Odchrząknęłam.   Wzruszył ramionami.
-Nie mam pojęcia. To może być pułapka jak i pomocna dłoń.  Tu jest zbyt niebezpiecznie. Dla jej bezpieczeństwa, nie powinna tu przyjeżdżać, nie powinna wracać do domu. Niech wyleci gdzieś . Może Paryż? Chciałyście tam jechać. Powinna być jak najdalej. –zaproponował.
-A co z imprezą ?  Z twoim bratem ? –zapytałam. W końcu ruszył z miejsca. Podszedł do blatu kuchennego i opadł się o niego.
-W przepowiedniach nie jest wspomniane o dzisiejszym zagrożeniu dla nas. Nie ma sensu jej odwoływać.  Zresztą i tak już za późno. Jamie ? Ten debil złamał nogę na nartach. Poleży w szpitalu jeszcze miesiąc. –oznajmił nie okazując żadnych uczyć.  Znowu stał się nieczuły.  A ten „debil” jest tylko o rok starszy ode mnie.
Dla dobra Anne  postanowiłam zrobić  tak jak doradził Bash. Zadzwoniłam do niej. Przeprosiłam i opowiedziałam jej całą sytuację. Była wściekłą, że przez to wszystko nie może przylecieć. Wiedziała na co się pisze.  Mogłam zapewnić jej dłuższy pobyt w Paryżu. Wszystko na koszt Loży. Obiecałam, że dołączę do niej za jakiś czas.

Najważniejszy w Loży był Gierg von Lutervić. Był swego rodzaju władcą. Jego rodzina od pokoleń rządziła Lożą. Gierg był w lecie życia. Był o kilka lat starszy od mojego zmarłego ojca. Znałam go od małego. Wtedy był dla mnie wujkiem. Byłam jego ulubienicą, dlatego pozwalał mi na wiele. Taki pobyt we Francji, był drobnostką. Jako cała organizacja, mieliśmy bardzo duży budżet. Pochodził od z funduszy rodzinny. Loża powstała w XVI wieku. Powstała, aby chronić mieszkańców, przed nadprzyrodzonymi stworzeniami. Uczestnicy, bardzo dokładnie rozmywali po sobie ślad. Dla śmiertelników nie istniała. Nikt nie powinien o niej wiedzieć. Anne wiedziała. O to stoczyłam największą  bitwę z Giergiem.  Bałam się, że pomimo  bycia jego ulubienicą nie wybaczy mi tego. Po miesiącu ciszy wszystko wróciło do normy. 

piątek, 27 grudnia 2013

Paranormal

-Diano, kochanie chcesz jeszcze jedną kanapkę ? – na dźwięk kojącego głosu mamy natychmiast się odwróciłam. Siedziała na kocu piknikowym wraz z ojcem, otoczona plastikowymi talerzykami z różnymi pysznościami.   Jej czarne loczki opadały na wąskie ramiona. Uśmiechnęłam się i skinęłam głową.  W czasie gdy ja przyglądałam jej się z zatroskaniem, ona robiła mi kolejną czekoladową kanapkę. Tata jak zwykle czytał czasopismo o siatkówce. Był wielkim fanem.  Gdy chciałam do nich podejść, obraz ich roześmianych min rozmył się i znalazłam się na drodze. Był późny  wieczór, a śnieg prószył mi w oczy.  Zrobiło się strasznie zimno. Zaczęłam pocierać dłońmi o siebie, aby się rozgrzać, ale to nie pomogło. Na choinkach w pobliskim ogrodzie wisiały lampki świąteczne. Była Wigilia. Zauważyłam w oddali jadący samochód, więc potulnie zeszłam na bok.  Jechał z dużą prędkością.  Patrzyłam z przerażeniem na niego, wiedziałam , że stanie się coś złego.  Raniło mnie przedziwne uczucie jakbym już to kiedyś przeżyła. W samochodzie  dostrzegłam moich rodziców. W tej samej chwili auto wpadło w poślizg. Zaczęłam krzyczeć, z bólu, który zaczęłam odczuwać. Czerwony samochód przekoziołkował się kilka razy i wbił się w pnie drzew. Chciałam biec do niego, lecz coś mnie powstrzymywało. Nie mogłam się ruszyć. Z oczu zaczęły mi płynąć  łzy. Nie mogłam nic zrobić. Obraz ponownie mi się rozmył, lecz nie widziałam już nic . Bezkresna ciemność. Zaczęłam spadać. Zamknęłam oczy i krzyczałam, aby to się zakończyło, aby ból odszedł.  Uświadomiłam sobie, że chciałam spadać. Po chwili otworzyłam oczy. Nie ujrzałam już głębi, lecz biały sufit mojego pokoju. Podniosłam się z łóżka i oparłam o drewnianą ramę.
–Wróciłam-wyszeptałam. Byłam w swoim pokoju. Nadal przeszywał mnie ogromny ból. Zwinęłam się w kłębek i obserwowałam kolory zielni na ścianach, które mnie uspokajały .Sen…był wspomnieniem, które nie było moje. Było wyciągnięte z natury. Nie powinnam tego widzieć,  nie powinnam o tym śnić codziennie.  Rodzice zginęli w Wigilię rok temu. Było mi ciężko samej pogodzić się z ich śmiercią. Wiele się od tego czasu zmieniło. Gdy polepszyło mi się przytarłam oczy i wstałam z łóżka. Odsłoniłam  zasłony na oknach i  napawałam się światłem. Miesiąc po śmierci rodziców odnalazłam ich listy. Okazało się, że byli uczestnikami  Krwawej Loży. Było to zgromadzenie rodziców dzieci o nadprzyrodzonych mocach. Naszym zadaniem jest pokonać  Travena. Jest on wielkim…stworem? Do dzisiaj nie wiem czym go nazwać. Chce doprowadzić do zagłady ludzkości. Dowiedziałam się również, że jestem ze wszystkich najsilniejsza i tylko ja mogę go pokonać. Co było wtedy dziwne, bo  nigdy wcześniej nie dawało to żadnego znaku. Z listów wyczytałam, że mój o 3 lata najlepszy przyjaciel-Marko jest moim strażnikiem. Gdy jestem z nim nie można mnie zabić. Przez wszystkie lata byłam okłamywana. Marko wyjaśnił mi pewne sprawy.  Dowiedziałam się, że jego przyjaciel ma Bash, jest również silny. Pod względem fizycznym jak i „magicznym”. Nazwałam go kiedyś „Super-Man” . Nienawidzi  mnie, chyba dlatego, że jestem od niego silniejsza. Ja nie panuję w pełni nad moją mocą, on tak. Mimo wszystko mieszkamy we  trójkę pod jednym dachem.  My  mamy pokonać  Travena.  Wszystko zostało zapisane w gwiazdach. Ocknęłam  z tych wspomnień i pomaszerowałam do garderoby a następnie łazienki.





Usiadłam przy mahoniowym stole w kuchni i dosypałam kilka malin do musli. Jedząc oglądałam mój ulubiony serial „Reign”. Usłyszałam kroki . To był Marko.  Miał na sobie  niebieski t-shirt.  Pasowała mu do jego jasnych włosów.  Uśmiechnął się wyszczerzając proste białe zęby i jeszcze bardziej powiększając swoje jasnoniebieskie oczy. Był przystojny i umięśniony, ale nigdy nie myślałam o nim jak o chłopaku. Jak o bracie.
-Jak noc ? Miałaś koszmary ?-zapytał z wyraźną troska, nalewając  sobie sok. Uśmiechnęłam się naj prawdziwiej jak mogłam.
-Dobrze. Spokojnie przebiegła. –skłamałam. Starałam się, żeby wypadło  to naturalnie. Wtem do kuchni wszedł Bash. Miał na sobie luźną szarą koszulkę. Był wysoki i umięśniony. Jego ciemnobrązowe włosy  były w nieładzie. Przeczesał je ręką, odsłaniając jasnoszare oczy. Były wręcz białe. Miał wiele darów. Między innymi potrafił wchodzić  w czyiś sen, czasami mógł w nich ingerować, lecz tylko wtedy, jeżeli  właściciel snu jest słaby.
-Skłamała…Miała bardzo silny sen.-powiedział to zimnym głosem-Aczkolwiek nie był to jeszcze najsilniejszy. Marko spojrzał na mnie z przerażeniem.
-Przecież nic mi nie jest.-wyrzuciłam –poradzę sobie z tym.  Bash ruszył się z miejsca i zajął miejsce naprzeciwko mnie przy stole. Kontynuowałam mój posiłek. On uśmiechnął się chamsko. Zawsze tak robił, gdy chciał mnie obrazić.
-No oczywiście. Przecież nasza księżniczka poradzi sobie z malutkim snem.  Ten jest lepszy od tego z księciem na białym koniu.- oznajmił . Sprawiało mu przyjemność, że może ingerować w moje sny wiedząc, że je zapamiętam.  Mógł się mną wtedy bawić.
-Cieszę się, że przeze mnie zarywasz noce.-uśmiechnęłam się niego-Nie uważasz, że to żałosne, że musisz posługiwać się darem, aby móc być kimś wyjątkowym? – uśmiech jego twarzy nagle zszedł i znalazł się u mnie. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Marko mu przerwał.
-Dosyć tego. Mam was szczerze dosyć. Zachowujecie się jak niedojrzałe dzieciaki. – z poważną miną chwycił swój kubek z kawą - Diana za godzinę masz zajęcia może być tak się przygotowała ?-zwrócił się do mnie. Zapomniałam, że dzisiaj musze iść jeszcze do liceum na mały wykładzik.
- A my dzisiaj mamy spotkanie w Loży. Nie zapomnij.- powiedział do Basha.
Ten przewrócił oczami. Zauważyłam wory pod jego oczami. Ciekawe ile czasu ostatnio przeznaczył na sen. Widocznie często siedzi w moim. Ocknęłam się, wstałam i bez słowa pomaszerowałam do pokoju.  Musiałam się  jeszcze przyszykować.

Usiadłam na chwilkę w łóżku, sprawdziłam Facebook’a i Ask’a.  Żadnych powiadomień. Jakby świat umarł. Poszłam do garderoby. Była wielka i pełna. Uwielbiałam to pomieszczenie.  Wcisnęłam się obcisłe czarne spodnie i ubrałam przewiewną  bluzkę w ciemnobeżowo-szare paski. Dokończyłam makijaż. Spakowałam kilka potrzebnych rzeczy,  narzuciłam słuchawki i ruszyłam. Miałam przed sobą tylko kilka przecznic.  Przeszłam je stosunkowo szybko. Zajęcia okazały się dłuższe niż  przewidywałam. Spędziłam tam kilka godzin. Było miło. Doświadczenia z medycyny są ciekawe. Gdy skończyłam było już ciemno. Przyjemnie chodzi się wieczorami. Nie spieszyłam się. Postanowiłam iść parkiem.  Droga była dłuższa, lecz  podświetlana fontanna w parku była tego warta. Strumyki wody mieniły się wszystkimi  kolorami.  Usiadłam na chwilę i podziwiałam. Gdyby nie wstrętne komary siedziałbym dłużej.  W  domu nikogo nie było.  Korzystając z okazji przygotowałam w mikrofali popcorn i wygodnie rozsiadłam się na sofie oglądając „Now Is Good” W razie potrzeby, która była nieunikniona .  Wypłakałam się. Film okazał się świetny.  Marko z Bashem nadal nie wrócili. Było już po 21. Wyszli jakieś 8 godzin temu. Nigdy to nie trwało tyle czasu. Wybrałam na telefonie numer Marko. Nie odebrał. Po chwili otrzymałam SMS’a z wiadomością, że mają jakiś problem i mogę nie liczyć, że dzisiaj do domu. Genialna, strachliwa ja od razu posprawdzałam, czy wszystkie okna i drzwi w mieszkaniu są zamknięte. Miałam dylemat czy wejść do pokoju Basha. Stwierdziłam, że nie ma takiej potrzeby, bo  on i tak nie zostawia okna otwartego.  Poszłam do łazienki poprawić, to co rozmazałam łzami.  Usiadłam przed laptopem i poprzez Skype  zadzwoniłam do przyjaciółki . Już po chwili zobaczyłam na ekranie ją. Jej idealnie proste zęby w połączeniu z dwiema parami dołeczków  w policzkach potrafiły podnieść na duchu. Zauważyłam, że dzisiaj zakręciła swoje kasztanowe długie włosy. Pasowała jej burza loków.
- Słyszysz mnie ?-zapytałam żartobliwie. Roześmiała się . Wiedziała o co mi chodzi.
-Nie, wcale ! Kalina ! – Wszyscy nazywali mnie tak słowiańsko. Tylko nie rodzice. Nie mogli się przyzwyczaić. Uśmiechnęłam się. Dawno już nie słyszałam tego w jej ustach .
-No to jak? Spakowana ? – zapytałam. Miła do mnie przylecieć na tydzień. Przekręciła się gdzieś z bok i za chwilkę znów się pojawiła. Pokazała mi kilka świstków papieru.
-Bilety-wyjaśniła widząc, że nie mogę rozczytać czym są-Kupiłam od razu na całą podróż. Roześmiałyśmy się.
Rozmawiałyśmy jeszcze długo. O tym co będziemy robiły, co się zmieniło od naszej przedwczorajszej rozmowy. O wszystkim o czym rozmawia się z przyjaciółką . Skończyłyśmy o około godziny  pierwszej w nocy, bo była zmęczona. Ja później postanowiłam zrobić sobie nocny seans Ojca Chrzestnego. Nie lubiłam spać wiedząc, że jestem sama. Starach na każdym kroku.  Z  uwagą oglądałam każdą część. Niestety odpadłam w połowie trzeciej. Sofa okazała się zbyt wygodna.
Obudził mnie hałas kluczy w drzwiach . Wrócili. Spojrzałam na zegarek. Była 6 rano. Przetarłam ręką oczy próbując się dobudzić. Podniosłam się i usiadłam na oparciu, aby dobrze widzieć drzwi. Weszli...właściwie to wtoczyli się. Byli całkowicie zmęczeni. Spojrzeli na mnie, jakby widzieli mnie pierwszy raz w życiu.
-Jakiś człowiek podał się za sługę Travena, przesłuchiwaliśmy go całą noc, sprawdzaliśmy wiarygodność jego słów i rozważaliśmy to i owo. - Bash odpowiedział, zanim zdążyłam zapytać. Przytaknęłam głową. Wstałam i podeszłam do blatu w kuchni.
-No to składać zamówienia.-powiedziałam zakładając ręce na biodra. Oni spojrzeli na siebie. Wiedzieli, że jeden z nich musi być przytomny w razie potrzeby. Marko westchnął, widać było po nim, że był gotowy się zgodzić. Wiedział, że jak zostawi nas samych, nie będzie miał do czego się budzić.
-Stary jesteś bardziej zmęczony. Idź się prześpij. Ja posiedzę. Mam w tym doświadczenie.-Uprzedził go Bash. Spojrzałam na niego zdziwiona-Poproszę kawusię.-zwrócił się do mnie z błagalnym wzrokiem.  Popatrzyłam w wielkim szoku na Marka
-Co oni wam tam zrobili ?-zapytałam.  Marko się uśmiechnął. Bash odchrząknął. Coś  ukrywali przede mną. To tylko kwestia czasu kiedy się dowiem.
-To ja idę.-pożegnał się ziewający Marko i skierował się do swojej sypialni. Bash usiadł przy stole i podparł głowę rękoma. Wzięłam się za robienie najmocniejszej kawy jaką potrafiłam zrobić.  Było to trudne, bo nie miałam wyczucia ile mam tego nasypać. Nienawidziłam tego. Najgorszy napój na świecie.
Powoli pił kawę, którą przygotowałam.  Przyglądałam mu się z podejrzeniem. Musi być coś dlaczego jest taki miły.
-Księżniczko, jest sprawa.-powiedział w końcu.  Pierwszy raz nazwał mnie tak bez jakiekolwiek ironii.
-Wiedziałam! Wiedziałam, że musi być jakiś powód.-podskakiwałam w miejscu śmiejąc  się. W końcu się opanowałam i usiadłam na blacie szafki. Był wyraźnie rozbawiony moją reakcją.
-No więc mów dalej.-powiedziałam poważniejszym głosem. Wewnątrz byłam rozbawiona. Bash westchnął. Zebrał się w sobie, żeby się nie roześmiać. Brak snu, służyło mu. Był milszy.
-Marko wieczorem wraca na zebranie do Loży.  Dzisiaj ma przylecieć twoja  przyjaciółka i mój brat. Jako  dobrzy gospodarzy domu wypadałoby wyprawić ucztę powitalną dla nich…-przerwał, bo za głośno się śmiałam. Przewrócił oczami.
- Okey. Impreza powitalna. Nie pisnę słówkiem.  Ty załatwiasz prowiant, ja przygotuję mieszkanie. Ile osób ? – Uśmiechnięta ja, musiałam go bardzo zdziwić. Widocznie mu ulżyło. Wyjął z kieszeni spodni  telefon i poprzeglądał coś i po kilkunastu sekundach schował go z powrotem.
-Około 100.-oznajmił . Rozejrzała się po mieszkaniu. Nie było małe, ale nie byłam pewna czy aż tulu się zmieści. Oświeciło mnie.
-O kurde.- chwyciłam się dłońmi za głowę. Chyba wystraszyłam tym Basha, bo nagle się wyprostował. –Co jest ? –zapytał szybko. Spojrzałam na niego przerażona.
-Ja nie mam się w co ubrać.-wydukałam. Ten w tej samej chwili wybuchł śmiechem. Zmierzyłam go wzrokiem.
-Oj mój miły. Ty się nie śmiej. Ja zaraz lecę napaść sklepy, a ty załatw to co masz. Aaa…i jeszcze jedno.-zeszłam z blatu i na karteczce napisałam pewne informacje i podałam mu go- To adres lotniska i numer lotu. Odbierzesz  Annie, dobrze ?  Wiesz, jak ona wygląda ? – Zrobił wielkie oczy i zaprzeczył głową. Westchnęłam głęboko. Szybko poszłam do mojego pokoju i wyjęłam z zza szyby zdjęcie, na którym byłyśmy obie. Było ono a wspólnych wakacji sprzed roku nad morzem. Wtedy jeszcze wszystko było normalne. Wróciłam ze zdjęciem do kuchni i podałam mu je.
-Brunetka. Zabierz zdjęcie, tylko przywieź mi ją całą – uśmiechnęłam się, a on  przyglądał mu się dłuższą chwilę.
-No to ustalone. –powiedział ze spokojem, ale z szatańskim uśmiechem na twarzy.


EGO

Cześć.
Nie wiem od czego miałabym zacząć. Mam na imię Dominika, mam 15 lat. Będę tu zamieszczała opowiadania, fragmenty pamiętnikowe, śmieszne wydarzenia z mojego życia. Byłoby miło gdyby ktokolwiek to czytał. Nie potrafię pisać opowiadać, często nie mam weny. Lepiej wyszłoby mi wyreżyserowanie tego. Chcę się tym podzielić, z kimś kogo nie znam i nie poznam. Łatwiej jest się otworzyć ;)
Jestem nieśmiała. Cholernie nieśmiała. Moja największa wada. Później dowiecie się czegoś więcej o mnie. Na razie tyle wam wystarczy.